Kiedyś Miss Polonia i najseksowniejsza rzeczniczka rządu w historii trzeciej RP, dziś od wielkiego świata woli zacisze swojej kuchni, w której uczy Polaków gotować.
Mówi "stop" drastycznym dietom, chwali tłuszcz i przekonuje, że gotowanie jest niezwykle intymnym zajęciem. Nam Ewa Wachowicz opowiada o swoich ulubionych potrawach, na święta i nie tylko.
To prawda, że gotować nauczyła się pani od mamy?
Moja mama jest niesamowitą kucharką. Z jednej strony gotuje bardzo tradycyjnie, z drugiej - lubi eksperymentować. I ma wielką przyjemność w gotowaniu dla innych. Tylko ona potrafi przygotować czternaście wymyślnych dań dla swoich gości na imieniny. To nawet ja nie robię tylu.
Pani imieniny wypadają w Wigilię.
Tak, dlatego robię 12 dań! (śmiech)
Jak wspomina pani święta Bożego Narodzenia z dzieciństwa?
Pamiętam, jak złościłam się, że przez te imieniny wypadające w Wigilię dostawałam tylko jeden prezent. Mój dziadziuś odpowiadał mi, że to przecież nieprawda, bo dostaję dwie pomarańcze - jedną na imieniny, drugą pod choinkę. Wtedy to był towar deficytowy i czasem jedna pomarańcza musiała starczyć za cały prezent. Do dziś zresztą jak myślę o świętach, to kojarzą mi się z aromatem pomarańczy.
Wspominam też, że jako mała dziewczynka nie lubiłam grochu ze śliwkami, a teraz jest to moje ulubione danie świąteczne, które przygotowuję na Wigilię. Od zawsze na naszym stole goszczą też trzy rodzaje pierogów: słodkie z serem, ruskie oraz z kapustą i grzybami.
Sama lepi pani pierogi?
Tak, a cóż w tym dziwnego? Pochodzę z domu, w którym pierogi robiło się w momencie, gdy wracaliśmy z pola, nie było nic do jedzenia i trzeba było szybko przygotować obiad. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego w książkach kucharskich pierogi są oznaczane jako trudne, skoro roboty jest na maksymalnie pół godziny. Wystarczy zaparzyć ciasto, dodać jajko i zagnieść. W międzyczasie, gdy ono leżakuje, robi się jakiś błyskawiczny farsz, albo wyjmuje z lodówki sezonowe owoce i... lepi. Natomiast na Boże Narodzenie pierogi robię dwa tygodnie wcześniej i jeszcze surowe zamrażam.
Organizacja w kuchni jest bardzo ważna.
Najważniejsza! Dobrą organizację wyniosłam z domu. Nie jestem zwolenniczką spędzania całego dnia w kuchni. Wręcz przeciwnie. Moja mama też tak nie robiła. Rodzicie mieli gospodarstwo rolne, oprócz tego pracowali w warsztacie. Mama nie mogła sobie pozwolić na gotowanie skomplikowanych posiłków.
Jedna z moich książek poświęcona była zresztą gotowaniu ekspresowemu - "Ewa gotuje - szybko". Ja, owszem, lubię tradycyjną kuchnię i sięgam po stare, pracochłonne przepisy, ale modyfikuję je z myślą o tym, w jakich czasach żyjemy. A żyjemy szybko.
Do księgarń trafiła właśnie pani czwarta książka - "Ewa gotuje - ulubione". Czym różni się od poprzednich?
Zacznę może od tego, czym się nie różni. Jak zawsze są w niej sprawdzone, dobre, domowe przepisy, które nie mają prawa nie wyjść. Na to mogę dać gwarancję.
Zebrałam w niej wszystkie moje ulubione potrawy. Są na tyle proste, że książka może być dobra zarówno dla osób, które nigdy nie gotowały, jako zachęta do kucharzenia, jak i dla tych, którzy już gotują. Oni nie potrzebują dokładnych receptur, ale być może zainspiruje ich jakieś danie lub połączenie smaków. Np. karczek z kapustą kiszoną i ananasem, który okazał się hitem po jednym z moich programów.
Skoro wspomniała pani to danie, nie mogę nie zapytać, dlaczego Polacy wciąż tak niechętnie podchodzą do innowacyjnych przepisów?
Na połączanie mięsa z owocami wiele osób kręci nosem. Popularne w programach kulinarnych smaki, np. imbir czy awokado, wciąż nie przyjęły się we wszystkich domach.
Spotykam się z tym. Być może wynika to z tego, że nie wyrosło jeszcze pokolenie, które gotuje inaczej. Nasze ulubione smaki, to te, które pamiętamy z dzieciństwa, a kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu gotowano bardzo tradycyjnie. W polskiej kuchni nie istniały połączenia słodkiego z pikantnym albo ze słonym, które są popularne w kuchniach świata.
Jeszcze do niedawna niektóre produkty były w Polsce niedostępne. I nie mam tu na myśli dużych miast - bo tu, w Krakowie, kupię nawet świeżą trawę cytrynową i homara. Ale w mniejszych miejscowościach nie zawsze da się kupić bardziej wyszukane produkty. Dlatego w moich przepisach stosuję tylko takie składniki, które są powszechnie dostępne.
Czy polska kuchnia nie wydaje się pani za tłusta?
Odpowiem pani przewrotnie - to bardzo dobrze, że jest tłusta. Studiowałam technologię żywności i mam hopla na puncie wszelkiego rodzaju opracowań na temat wartości odżywczych i diet. I wiem jedno: tłuszcz jest nam niezbędny. Bez niego nie ma mowy o zdrowym odżywaniu. Nawet przy odchudzaniu potrzebne są tłuszcze - wielonasycone kwasy tłuszczowe zapewniają prawidłowy metabolizm organizmu.
Jestem zwolenniczką teorii, która mówi, że to co jemy, powinno być uzależnione od klimatu, w którym żyjemy. W Polsce mamy dość ciężkie zimy, nie możemy więc stosować kuchni śródziemnomorskiej przez cały rok. Zamiast sałatek musimy jeść żury, kapustę, ziemniaki. Kaloryczność jest nam wówczas bardzo potrzebna. U mnie w domu zawsze panowała sezonowość kuchni - mama zaczynała kiszenie żuru w listopadzie, a kończyła gdy za oknem pojawiały się pierwsze zielone listki.
Wszystkie produkty light i te bez tłuszczu są bardzo niezdrowe. Ja jestem zwolenniczką używania normalnych, tłustych produktów, np. śmietany, tyle że oczywiście w odpowiednich proporcjach.
Chronicznie odchudzające się celebrytki muszą tego pani bardzo zazdrościć. Była Miss Polonia, która do dziś zachwyca fantastyczną figurą, dodaje do ciasta śmietanę, podczas gdy one żyją na brokułach i kurczaku na parze.
Patrzę na jedzenie nie w kategoriach kalorii, a wartości odżywczych. Nie lubię liczyć kalorii.
Nigdy nie była pani na diecie!?
Byłam! Milion razy. A co pani myśli, że jak ja byłam Miss Polonia i miałam rozmiar O, to się tak z niczego wzięło? Owszem, zawsze byłam szczupła, ale jak jechałam na wybory miss świata i wiedziałam, że będę reprezentowała Polskę, to chciałam mieć sylwetkę bez zarzutu, bardzo dużo ćwiczyłam. I oprócz tego, że zdobyłam tytuł trzeciej wicemiss świata, to dostałam też tytuł the best body wyborów. Wtedy ważyłam 54 kilogramy przy wzroście 175 cm. I umówmy się - to nie jest naturalna proporcja.
Nie zgadzam się, że wszyscy mamy być chudzi! Nie każdemu to pasuje. Poza tym nasza waga zmienia się z wiekiem, zależy też od gospodarki hormonalnej i genów. Nie wyobrażam sobie, żeby moja mama ważyła teraz 50 kilogramów, to byłoby nienaturalne. Nie warto chudnąć za wszelką cenę.
Przyzna pani, że odrobina kształtów może wyjść kobiecie na dobre.
Ależ oczywiście. Kobieta, która ma kształty, jest cudowna!
Jest pani nazywana polską Nigellą Lawson. Cieszy czy raczej drażni panią takie porównanie?
Jest to dla mnie bardzo zaszczytny tytuł, nie ukrywam. Słyszę to często i zawsze odbieram jako wielki komplement.
Seksapil w kuchni pomaga?
Oczywiście, bo kuchnia jest seksowna, jedzenie i gotowanie jest seksowne. Jest czymś bardzo intymnym.
Tak jak wspólne gotowanie z partnerem...
Uwielbiam gotować z kimś. Nie tylko z partnerem, ale także z przyjaciółmi. Moja kuchnia jest tak zaprojektowana, żeby przy blacie swobodnie mogły pracować dwie osoby. Można to zresztą zobaczyć w programie "Ewa gotuje", który jest kręcony w moim domu, w mojej kuchni, nie w żadnym studiu, tu nie ma ściemy.
A jeśli chodzi o gotowanie z "partnerem", to serdecznie zapraszam do oglądania mojej najnowszej produkcji "Przez żołądek do serca", gdzie kucharzę z bardzo młodym, zdolnym i niezwykle przystojnym Witkiem Iwańskim.
Nigella traktuje gotowanie i jedzenie jak terapię. O wielu daniach mówi, że to jej lekarstwo na chandrę. Pani też ma taki przepis, który wywołuje uśmiech na twarzy?
Uwielbiam czekoladę do picia. Ona zawsze poprawia mi humor. W domu obowiązkowo mam kilka czekolad, zwykle gorzkich. Roztapiam je, miksuję z mlekiem, dodaję łyżkę kakao, które daje mu wyśmienity aromat. I oczywiście przyprawy. Uwielbiam połączenie czekolady z imbirem, miętą lub papryczką chilli.
Z czekolady robię też minitorciki, na które przepis zawarłam w swojej najnowszej książce. Zawsze robię ich podwójną porcję, część piekę od razu, a część zamrażam. Potem mogę wyciągnąć je i podać w każdej chwili. Te czekoladowe cuda to największa nagroda dla mojej córki, kiedy wróci ze szkoły z dobrą oceną. Po upieczeniu w środku są jeszcze miękkie i lejące, a chrupkie i pulchne na zewnątrz. Nie można się im oprzeć - bo i po co?
Karolina Siudeja Źródło: Styl.pl