/ Felietony i wywiady / Wywiad z Katarzyną Spyrka

10 maja 2012

W sobotę będzie Pani w Jastrzębiu na Dniu z Biblioteką. To okazja, żeby opowiedzieć o wydanych przez Panią książkach kulinarnych. Skąd zaczerpnęła Pani przepisy? 

Od dziecka pasjonuje mnie gotowanie i pieczenie. To wzięło się stąd, że pochodzę z domu, w którym zawsze gotowało się zdrowe, tradycyjne obiady i obowiązkowo był deser. Już jako mała dziewczynka zaczęłam prowadzić zeszyty kulinarne i mam je do dzisiaj. Za każdym razem, kiedy gdzieś mi coś zasmakowało, czy u cioci czy u babci, od razu zapisywałam sobie recepturę. 

Pierwsza Pani książka jest poświęcona w pełni wypiekom. Jest Pani łasuchem? 

Zdecydowanie tak, ale oczywiście z umiarem. W moim rodzinnym domu zawsze na niedzielę musiało być ciasto i tej tradycji trzymam się do dzisiaj. Jak rozumiem, gotowania nauczyła się Pani również od mamy. Mama była moim pierwszym nauczycielem. Ona sama uczyła się gotowania od babci i teściowej, która była kucharką na dworze Hrabiego Skrzyńskiego. Uczyła się sztuki kulinarnej w najlepszych restauracjach, znała bajeczne przepisy. Ale też regularnie chodziłam na kursy do koła gospodyń wiejskich.  

Mając takie korzenie, nic dziwnego, że gotowanie to dla Pani przyjemność. A jedzenie? Na wszystko może sobie pozwolić, jakby nie było, była Miss Polonia? 

Niestety, muszę się czasem ograniczać (śmiech). Choć mam swoją jedną zasadę, której się trzymam:ciasto zrobione w sobotę, a jedzone w niedzielę, nie ma kalorii. Po prostu wypieki, które wychodzą z pieca, muszą swoje "odstać", wtedy tracą kaloryczność. Warto więc się powstrzymać. 

A przed jakim ciastem trudno się Pani powstrzymać?

Przed plackiem z białymi czereśniami. Uwielbiam czereśnie, mogłabym się nimi zajadać codziennie. W sadzie obok mojego rodzinnego domu rosły zawsze białe czereśnie, które są rzadko spotykane i te były najsmaczniejsze. Teraz, kiedy mam już swój dom i własny ogród, tato zasadził mi tam jedno drzewo. 

Ale na czereśniowcu się nie kończy... Jakie jeszcze cuda można znaleźć w ogrodzie Ewy Wachowicz? 

Mam tu mnóstwo ziół, od szałwi, oregano i rozmarynu, po koper i bazylię. Nie brakuje oczywiście warzyw i owoców leśnych. Latem mam do dyspozycji świeże poziomki, borówki i maliny. 

Pani goście chyba są w siódmym niebie, kiedy Pani dla nich gotuje. Jakie jest Pani popisowe danie? 

Nie mam szczególnego, bo zawsze przygotowuję coś zgodnego z sezonem. Teraz na przykład mamy sezon na szparagi, więc polecam zupę dwuwarstwową z białych i zielonych szparagów. 

Ostatnio, jak do Pani dzwoniłam, była Pani w Afryce. Rozumiem, że z podróży można czerpać kulinarne inspiracje? 

Podróże to najlepsza lekcja kulinarna. Od kiedy wróciłam z Tajlandii, nie boję się eksperymentować. Ostatnio zrobiłam tradycyjny rosół z siekanymi algami. Kuchnią trzeba się bawić. 

To kiedy kolejna podróż? 

Za miesiąc chcę podbić Mount Blanc. Wcześniej jednak zawitam do Jastrzębia i zdradzę kilka swoich przepisów. 

Wróć do listy felietonów